Od kilku lat planowałem zorganizować wycieczkę w rodzinne strony mojego taty. W tym roku, wobec małej ilości weekendów startowych w okresie letnim, pojawiła się możliwość jej zrealizowania. Pierwotny plan przewidywał przejazd rowerem między Piotrkowem Trybunalskim a Zawierciem, ze zwiedzaniem co ciekawszych miejsc. Po dokładniejszym przyjrzeniu się mapie okazało się, że takich miejsc jest jak na lekarstwo, i podróż sama w sobie byłaby bardzo nudna. Mając w pamięci wycieczki Michała Demela z Jurapolska.com wzdłuż Pilicy postanowiłem nadłożyć trochę drogi i większość trasy puścić właśnie tamtędy.
Chęć udziału w wycieczce zgłosił Marek i Saszka. Cieszyłem się, że w ogóle komuś się chciało, bo planowana długość trasy wynosiła 180km, w tym spora jej część przebiegała w terenie. Wszystko w jeden dzień. Tak więc wycieczka wymagała dość dobrej kondycji (tudzież zdolności do długotrwałego siedzenia na siodełku). Tydzień przed wycieczką Saszka zapytał: "A czy byłaby szansa odwiedzić też Górę Kamieńską?". No tak, będąc w okolicy możnaby udać się również tam, nadkładając jakieś 50km...
Tak więc 2 sierpnia mieliśmy ostatecznie do pokonania 230km – 2/3 po asfaltach i 1/3 w nieznanym terenie. Po kolei.
Pierwszy etap wycieczki pokonaliśmy pociągiem. Celem był Kamieńsk, stacja położona 60km na północ od Częstochowy. Podróż regionalnymi pociągami odbyła się bez problemu - miejsca na rowery było dużo, w przeciwieństwie np. do pociągów InterCity. Od Częstochowy mieliśmy do dyspozycji cały przedział na końcu składu. Dojazd zajął nam (z przesiadką w Częstochowie) około 2 godzin - na miejscu byliśmy o 9:30.
Drugi etap wycieczki to już jazda na rowerze. Pierwszy cel - Góra Kamieńska. Tak naprawdę na całej 230km trasie był to jedyny podjazd, ale dość długi - niecałe 200m przewyższenia. Góra Kamieńska to dość charakterystyczny punkt na mapie środkowej Polski - jest ona sztucznym szczytem, powstałym jako zwałowisko Kopalni Węgla Brunatnego Bełchatów. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku została ona zrekultywowana - cały jej obszar zalesiono. Później powstał tam stok narciarski, niewielkie lotnisko, elektrownia wiatrowa oraz kilka ciekawych ścieżek rowerowych. Można powiedzieć - obiekt dość unikatowy i warty odwiedzenia. Cieszę się, że nadłożyliśmy drogi.
Następnie udaliśmy się do Lubienia - rodzinnej wioski mojego taty. Na miejsce musieliśmy pokonać dość długi odcinek trasy - 30km. Ta część wycieczki nie była zbyt ciekawa - wszystkie wioski w okolicy są podobne, wszędzie jest płasko i monotonnie. W okolicy nie byłem od 20 lat. Trzeba przyznać, że nie wygląda to wszystko już tak biednie - sporo jest nowych domów - i jak wszędzie - dobrej jakości asfaltów. Do takiego poziomu rozwoju, jak w naszej okolicy - tamtym terenom jednak jeszcze daleko.
Swoje poczynania skierowaliśmy następnie w kierunku rzeki Pilicy w Sulejowie, ale po drodze mieliśmy jeszcze jeden cel - jeden z dopływów Pilicy - Luciążę. Okolice te dość dobrze spenetrował w swoich wycieczkach rowerowych Michał Demel, tak więc planując naszą - posiłkowałem się jego materiałami. Nie dało się przeoczyć w nich dość urokliwych zakoli Luciąży i ścieżki rowerowej położonej na piaszczystej skarpie ponad nimi. Myślę, że to jedno z najfajniejszych miejsc na trasie wycieczki.
Dalej jadąc wzdłuż Luciąży trasa poprowadziła nas przez Włodzimierzów nad Jezioro Sulejowskie. Jest to sztuczny zbiornik wodny powstały na Pilicy, mający wielkość kilku Pogorii IV. Jest to także największy zbiornik wodny środkowej Polski (co ciekawe - największym, i to w całej Polsce, ma być zbiornik powstały u podnóża Góry Kamieńskiej - na wyrobisku o maksymalnej głębokości 205 metrów). Oprócz funkcji retencyjnej Jezioro Sulejowskie pełni także funkcję rekreacyjną - tego dnia były tam tłumy. Mogę jeszcze dodać, że w okolicy zbiornika jest kilka fajnych odcinków MTB.
Znad jeziora skierowaliśmy się do pobliskiego Sulejowa, a konkretnie do największej jego atrakcji historycznej - klasztoru, a ściślej mówiąc - zespołu klasztornego opactwa cysterskiego. Trzeba przyznać, że cały zespół jest w świetnym stanie. Niestety zwiedzanie zajęło nam sporo czasu i harmonogram wycieczki zaczął się rozjeżdżać. Zawaliłem tutaj trochę sprawę, bo zamiast stanąć w celu uzupełnienia zapasów - powiedziałem, że staniemy w następnym sklepie. A był on 25km dalej, i trzeba było jeszcze do niego trochę drogi nadłożyć...
... jednak po drodze musieliśmy zaliczyć pobliski zbiornik Wapienniki. Od Sulejowa jechaliśmy już wzdłuż Pilicy. W jej pobliżu znajduje się zalana odkrywkowa kopalnia wapienia. Turkusowy kolor wody robił kosmiczne wrażenie.
Następnym celem, i z całą pewnością największą atrakcją wycieczki, była kładka na Trzech Morgach. Jest to może 50-metrowej długości małpi most nad Pilicą, zbudowany dość prymitywnymi metodami. Przejście po nim daje jednak mnóstwo zabawy i satysfakcji. Nieco dalej udało nam się znaleźć upragniony sklep. Trzeba było się sprężać - przejechaliśmy dopiero 100km, a była już 15:30.
Kierowaliśmy się dalej na południe, do Przedborza. Jest to ponad 600-letnie miasteczko położone nad Pilicą. Ma kilka ciekawych atrakcji turystycznych... niestety nie mieliśmy już na nie czasu. Pół godziny szukaliśmy otwartego sklepu na dłuższy popas. Tego dnia łatwiej było znaleźć otwarty sklep na wsi, niż w mieście.
Dalszym celem wycieczki był Koniecpol, od którego dzieliła nas dość duża odległość - 50km. Cały czas poruszaliśmy się wzdłuż Pilicy. Na tym odcinku trafiał się różny teren - sporo było piachów i wąskich asfaltów. Przyznam, że wieczorową porą te okolice miały swój klimat i ja się nie nudziłem. Zmęczenie narastało jednak coraz bardziej. W Koniecpolu po raz ostatni uzupełniliśmy zapasy. Wyjechaliśmy z niego o 19:30. Do zachodu słońca została godzina czasu, a my mieliśmy jeszcze 60km do Zawiercia.
Tak, 60km. Z Koniecpola do Zawiercia prowadzi prosta, asfaltowa, 40km droga. Jednak czułem, że w naszej wycieczce było jeszcze za mało Pilicy, więc postanowiłem upodlić się i moich towarzyszy jeszcze bardziej, jadąc dalej wzdłuż niej aż do Przyłęku. A droga nie była prosta, bo trafiło się sporo piachów. Te okolice nie były już zbyt ciekawe, i drugi raz darowałbym sobie ten odcinek. Może to wina późnej pory, zmęczenia i zapadającego powoli mroku. Nie było też już czasu na robienie zdjęć.
Ostatni, 45km odcinek trasy to obrzeża Jury. Starałem się wybrać najprostszą drogę, ale wiadomo - najprostsza Jura jest i tak trudniejsza, niż wcześniejsze fragmenty drogi. Teren zaczął się fałdować, zrobiło się ciemno, byliśmy wyczerpani... ścigaliśmy się tylko na niektórych podjazdach. Jeszcze tylko przejazd dołem przez Strachy i o 21:45 zameldowaliśmy się w Zawierciu.
Przyznam, że trochę mam na sumieniu po tej wycieczce. Umęczyłem ponad stan swoich towarzyszy, a nie taki był cel. Zmęczenie na tak długiej trasie musiało się pojawić, ale można było je trochę zmniejszyć. W każdym bądź razie dziękuje im, że dali radę.