× STRONA GŁÓWNA TEAM| WYDARZENIA| KALENDARZ| WYNIKI| GALERIA| GPS| STOWARZYSZENIE O NAS
WYDARZENIE
BIKE ATELIER ROAD PSARY (12.06.2016)

Człowiek z roku na rok starzeje się, a wraz z wiekiem przychodzą mu do głowy różne dziwne pomysły. W tym roku jednym z nich był start w wyścigu szosowym. Co prawda kilka lat temu brałem udział w dwóch takich imprezach, ale to były inne czasy. Od tamtej pory kolarstwo szosowe przeszło sporą transformację, głównie za sprawą sukcesów Michała Kwiatkowskiego i Rafała Majki. Stało się bardzo popularne, powoli ocierając się wręcz o sport modowy.

Droga do Psar była szybka i prosta, w zeszłym roku z tego samego miejsca startował maraton MTB, w którym braliśmy udział. Od razu dało się zauważyć jak różne są to imprezy, i jak bardzo różnią się zawodnicy w nich uczestniczący. Z naszymi owłosionymi, amatorskimi nogami oraz starymi stalowo/aluminiowymi rowerami szosowymi kompletnie nie pasowaliśmy do towarzystwa. Zupełnie inna bajka. Niektórzy zapłacili tyle za strój, co my za cały sprzęt. Niewątpliwą zaletą tego wyścigu było to, że był na naszym podwórku. Dwudziestominutowego dojazdu samochodem praktycznie się nie czuło.

Zdjęcie: Magdalena Wójcik Photography

Wyścig składał się z 4 pętli po 22km. Na każdej znajdowało się kilka mniejszych podjazdów, akurat takich, które umożliwiają selekcję. M20 i M30 startowało o 12:00, M40 i M50 o 12:08, kobiety i starsze kategorie męskie o 12:10. Wyścig znajdował się w kalendarzu PZKOL. Od razu dało się to zauważyć - z nieznanej mi przyczyny sędzia na starcie rzucił do mnie ostro: "albo na koniec, albo wynocha". Tak więc od razu dało się zauważyć "szosową" atmosferę, coś, czego nie uświadczyłem nigdy w amatorskich wyścigach MTB.

Przez pierwsze 7km jechałem spokojnie w peletonie. Tempo było akceptowalne, przez brak doświadczenia wolałem jechać na końcu, żeby nie skończyć już na początku. Problemów jednak nie uniknąłem - mała kraksa kilkanaście metrów ode mnie spowodowała chwilowy chaos w peletonie, ktoś lekko zderzył się z moim rowerem w okolicach tylnego koła, a to się zblokowało. Zatrzymałem się i sprawdziłem wszystko - łańcuch, korbę, przerzutki, został mi już tylko bębenek. Przy próbie wyciągnięcia koła znalazł się winny - przesunęło się ono na zacisku i lewa krawędź opony tarła o ramę. Tarcie było na tyle duże, że zdarło z ramy lakier i napis z opony. Moja rama ma ponad 30 lat, być może jest starsza nawet ode mnie, gniazda mocowania zacisku mogą być już mocno wyrobione. Na szukaniu przyczyny straciłem 4 minuty, przegonił mnie nawet ostatni zawodnik jadący na rowerze MTB.

Zdjęcie: Teresa Kasprzyk / TMFoto

Nie ma się co oszukiwać - w wyścigu szosowym odczepienie się od peletonu nawet na kilka sekund może spowodować, że już go nie dogonimy. Od tego miejsca całe okrążenie przejechałem sam, dopiero na 8km drugiego doszła mnie ucieczka kategorii M40/M50, z którą jechałem parę kilometrów. Ta 4-osobowa grupka miała strasznie duże parcie, źle mi się tam jechało bo już o nic nie walczyłem. Przyjazd w niej na metę oznaczałby i tak kilka-kilkanaście minut straty do zawodników z mojej grupy. Ucieczkowicze liczyli, że będę dawał zmiany, dałem jedną lub dwie, zwolniłem i zaczekałem na cały peleton M40/M50.

Spokojnie mogę powiedzieć, że dalej wyścig był nudny. Przez większość czasu jechałem patrząc na tylną część ciała zawodnika jadącego przede mną. Męskie tyłki nie wydają mi się zbyt pasjonujące. Na samej trasie nie było też jakichś pięknych widoków, zresztą często tam jeżdżę, więc trudno mnie w tym elemencie zaskoczyć. Jeśli już coś podnosiło mi adrenalinę, to niektórzy zawodnicy dość beztrosko zmieniający położenie w peletonie, tudzież niebezpiecznie blisko podjeżdżający motocykl obsługi fotograficznej.

Zdjęcie: Magdalena Wójcik Photography

Tak dotoczyłem się do mety. Końcówka - finisz z peletonu... kolarze MTB jakoś specjalnie nie mają rozwiniętych umiejętności sprinterskich, grunt, że byłem gdzieś w środku stawki. Po wyścigu nie było na co czekać - ani na dekorację, ani na znane z wyścigów MTB mycie rowerów. 10 minut "po" można było wracać do domu. Dziękuję Ani i Mateuszowi za podawanie bidonów.

Paweł Pabich
Powrót...