× STRONA GŁÓWNA TEAM| WYDARZENIA| KALENDARZ| WYNIKI| GALERIA| GPS| STOWARZYSZENIE O NAS
WYDARZENIE
BIKE ATELIER MTB MARATON TYCHY (27.09.2015)

Ostatni maraton z cyklu. Przed wyścigiem nasza drużyna zajmowała pierwsze miejsce w klasyfikacji drużyn, z bezpieczną przewagą nad następną - Bike Atelier Team. Tak czy siak nie zamierzaliśmy odpuszczać tego maratonu, zwłaszcza, że nasi zawodnicy wciąż walczyli o wysokie miejsca w klasyfikacjach indywidualnych. AniaMarek mieli już praktycznie zapewnione zwycięstwo, ale u AdamaKrzyśka wszystko było możliwe. Przy takim systemie punktowania ciężko zrobić przedwyścigową kalkulację i doradzić zawodnikom strategię. Można było jedynie liczyć na wcześniej wypracowaną formę sportową i dużo szczęścia (lub ich brak u konkurencji). Płaska trasa nie wybaczała błędów i awarii sprzętu. Albo cały czas jedzie się na maksimum możliwości i trzyma swojej grupy, albo spada niżej w stawce bez szans na nadrobienie strat.

Do Tychów udaliśmy się całą drużyną. Nikogo nie trzeba było przekonywać, nakłaniać, perswadować. Zapowiadał się fajny wyścig, wszyscy chcieli wziąć w nim udział. Dodatkowo, jeśli nie stałaby się jakaś katastrofa, mieliśmy odebrać puchar dla najlepszej drużyny całego cyklu.

UNDER PRESSURE

10 minut do startu. Niedobrze. Czuję lekki niepokój. Trasy poprzednich edycji mieliśmy objechane, odchodziła więc jedna niewiadoma. Tutaj zdążyliśmy przejechać tylko 5 ostatnich kilometrów - na godzinę przed wyścigiem. Poskutkowało to zmniejszeniem ciśnienia w oponach - końcówka, kręta i nieco techniczna, nie wróżyła tak szybkiej, asfaltowo-szutrowej trasy, jakiej się wcześniej spodziewaliśmy. Z pierwszego sektora startuje nas czwórka. Adam wydaje się być poza zasięgiem, w jego pociągu daleko nie pojedziemy. Z JanuszemMarkiem współpraca może być dłuższa. Z drugiego sektora startuje reszta zespołu. Wiem, że będą nas gonić. Dodatkowa motywacja, dodatkowe ciśnienie.

Zdjęcie: Katarzyna Bańka

Sygnał do startu pierwszego sektora przyszedł jakoś niespodziewanie. Chcąc nie chcąc wszyscy ruszyli przed siebie próbując nie stracić pozycji w grupie. Początek trasy poprowadzony był szutrami wokół Jeziora Paprocany. Można to było zobaczyć wcześniej na mapie. Ciężko natomiast było dostrzec przewężenie za zakrętem na 2 kilometrze. Gdybym wiedział to co teraz wiem. Tam trzeba było być w czubie. Trudno, zrobił się korek, peleton się porwał, trzeba było na poczekaniu improwizować własny pociąg. AdamJanusz odjechali, został mi Marek oraz pięciu zawodników innych drużyn. Lepsze to niż spawanie w pojedynkę.

W takim grupetto jechaliśmy przez następne 25 kilometrów. Przyznać trzeba, że najwięcej czarnej roboty odwalał tutaj Marek. Widać było, że on wierzy w doścignięcie czołowej grupy jadącej przed nami. Pomagałem mu ja i Dariusz GnatBanimexu. Pozostała czwórka walczyła sama ze sobą, ale dawali radę utrzymać się na kole. Około 27. kilometra doścignęliśmy Janusza i jeszcze jednego zawodnika. Teraz na zmianę w trójkę mogliśmy ciągnąć grupę, ewentualnie próbować ją rozerwać. Średnią prędkość z pierwszej godziny - 32km/h - była zbyt niska na dojechanie do czołówki. W połowie dystansu mieliśmy 2 minuty i 45 sekund straty do czuba peletonu.

Zdjęcie: Katarzyna Bańka
THE THRILL IS GONE

Było fajnie i zespołowo, niestety na pierwszy odcinku technicznym, znanym z tegorocznego Leśnego Pucharu MTB, zgubiłem licznik. Musiałem się trochę cofnąć, więc zgubiłem też swoją grupę. Nie było warto, bo licznika, którego używałem na co najmniej 50 maratonach, nie znalazłem. Szkoda, morale mi spadło momentalnie. Zaczekałem na następny większy, czteroosobowy pociąg. Grupa była wyraźnie słabsza od poprzedniej. Na pomoc w ciągnięciu stawki mogłem liczyć jedynie na zawodnika z numerem 332. Po asfaltowym podjeździe została nas trójka. W takim składzie też było fajnie, ale na następnej sekcji technicznej gałąź całkowicie zblokowała mi tylne koło. Zanim ją wyszarpałem - byłem już sam. Trudno, do mety postanowiłem jechać spokojnie, bo żadnej grupy lub pojedynczego zawodnika nie było widać w zasięgu wzroku.

Zdjęcie: Teresa Kasprzyk / TMFoto.pl

Ta taktyka prawie się sprawdziła. Prawie. Na ostatnim odcinku technicznym ni stąd, ni zowąd kątem oka zauważyłem, że ktoś zaczyna mnie dochodzić. Obróciłem się - to była cała grupa, która zaczynała się rozrywać przed metą. Do tej było już całkiem niedaleko, niestety przestrzeliłem jeden zakręt, zanim się pozbierałem - straciłem jakieś 5 pozycji. No cóż, tak bywa, trzeba było nie kalkulować, nie odpuszczać, tylko cały czas równym tempem jechać do mety.

WHAT A LOVELY DAY

To był mój najsłabszy wyścig z cyklu Bike Atelier, na którym dodatkowo zgubiłem licznik. Jednak dla całego zespołu wyścig był bardzo udany. AniaMarek obronili swoje pierwsze miejsca w cyklu. Adam walczył do końca - opłacało się, był pierwszy w kategorii M30, wygrywając m.in. z Mateuszem Zoniem. Dzięki temu awansował w klasyfikacji generalnej na drugie miejsce. Krzysiek rzutem na taśmę utrzymał w niej pierwsze miejsce. Dla nich, oraz do pozostałych członków drużyny biorących udział w cyklu Bike Atelier Maraton - Janusza, Pawła K., Marcina K.Marcina R. - serdeczne gratulacje! Puchar dla najlepszej drużyny trafił w nasze ręce.

Trzeba ocenić bardzo pozytywnie organizację całego cyklu maratonów. Zdarzały się oczywiście małe niedociągnięcia, o których nie warto nawet wspominać. Ja zostałem całkowicie kupiony bułkami z szynką, sercem i sałatą, które były na ostatnim bufecie. Czegoś takiego po maratonie nigdy wcześniej nie widziałem. W przyszłym sezonie planowane jest poszerzenie cyklu do 6 edycji. Na pewno weźmiemy w nich udział.

Paweł Pabich
Powrót...